Realizujemy nasz projekt marzeń

27.01.2018

Realizujemy nasz projekt marzeń

Katarzyna Gwara: 28 stycznia spotkamy się w Częstochowie podczas koncertu kolęd. To wasz pierwszy projekt muzyczny tego typu. Na co mogą liczyć częstochowianie – nietypowe aranżacje, mało znane kolędy?

Kuba Czaplejewicz: Zgadza się, dopiero w tym roku udało nam się zrealizować nasz kolędowy projekt, jak go nazywamy, projekt marzeń. Osoby, które wybiorą się na ten koncert, będą mogły usłyszeć najpiękniejsze polskie i ukraińskie kolędy, pastorałki oraz piosenki świąteczne w akustycznej odsłonie zespołu Enej. Skład na ten koncert jest powiększony o wspaniałych muzycznych gości. Będzie nostalgicznie, melancholijnie, ale przede wszystkim radośnie, bo przecież kolędowanie to nic innego, jak wspólne radowanie się z narodzin Pana Jezusa.

KG: Koncert w Częstochowie będzie ostatnim, właściwie podsumowującym całą trasę. Co możecie o niej powiedzieć? Jesteście zadowoleni z jej przebiegu? Koncerty kolęd na stałe zagoszczą w waszych kalendarzach?

KCz: Ten rok był rokiem prób, sami nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać po tych koncertach. Było wiele obaw, jak przyjmie się taka muzyczna propozycja zespołu Enej. W tym momencie, będąc już tak naprawdę na finiszu tej trasy, śmiało możemy powiedzieć, że jesteśmy mega z niej zadowoleni. Przede wszystkim z odbioru słuchaczy, ale i z nas samych, że daliśmy radę wszystko dopiąć tak, jak nam się to wymarzyło.

KG: Wolicie takie małe kameralne koncerty czy duże festiwale?

KCz: Każde z nich są urokliwe na swój sposób. Czasem potrzebny jest nam kameralny koncert, żeby poczuć bliskość osób, dla których się gra, zobaczyć ich mimikę twarzy, jak reagują na naszą twórczość i grę. To daje nam dużo informacji, czy idziemy w dobrym kierunku, co zmienić, a co zostawić. Duże festiwale to chyba jednak miejsce, w którym czujemy się, jak w naturalnym środowisku. Widok ze sceny ogromnej liczby publiczności zawsze zapiera dech w piersiach na sekundę i mobilizuje do tego, aby dać z siebie nie 100, ale 200% na scenie.

KG: A prywatnie, odwiedzacie Częstochowę? Macie jakieś wspomnienia związane z naszym miastem?

KCz: Jeżeli mam być szczery to ciężko przy graniu takiej ilości koncertów zaplanować jeszcze odwiedzanie miast, w których gramy w czasie wolnym, wolimy spędzać go w domu z rodziną. Częstochowa kojarzy nam się przede wszystkim z Jasną Górą, a z perspektywy busa w trasie to chyba z korkami, kiedy jedziemy na południe Polski (śmiech). Moje prywatne wspomnienie z waszym miastem jest takie, że studiowałem i mieszkałem razem z saksofonistą z Częstochowy, którego serdecznie pozdrawiam.

KG: Szerszej publiczności daliście się poznać w 2011 roku, kiedy wygraliście finał programu Must Be The Music. I właściwie od tego momentu jesteście wciąż na topie –  w czołówce najlepszych polskich zespołów.

KCz: Tak, zdecydowanie MBTM dał nam kopa i pomógł wystrzelić do tej czołówki. Oczywiście, gdyby nie praca i udowodnienie, że jesteśmy godni, żeby tam się znaleźć to pewnie szybko byśmy z niej spadli, ale póki co dzielnie się trzymamy.

KG: Czy na przestrzeni tych lat zespół Enej się jakoś zmienił? A może sami członkowie zespołu się zmienili? Na pierwszy rzut oka –  porównując koncerty –  można wysnuć jeden wniosek: że lubicie dzielić się swoją muzyką i energią z niej płynącą…

KCz: Zespół się nie zmienił, dalej jesteśmy tymi samymi chłopakami, co kilka lat temu. Ewentualnie trochę dojrzeliśmy, zarówno muzycznie jak i fizycznie. Pojawiło się kilka siwych włosów, ale nic poza tym się nie zmieniło. Wystarczy przyjść na nasz koncert i przekonać się, że dalej jesteśmy tym samym Enejem.

KG: Na swoim koncie macie mnóstwo sukcesów – z którego z dokonań jesteście najbardziej dumni?

KCz: Każdy nasz sukces traktujemy jak swoje wyczekane muzyczne dziecko. Z każdego jesteśmy w równym stopniu dumni, bo wiemy, ile kosztował nas pracy, energii a niekiedy i poświęcenia.

KG: Wasze połączenie muzyczne jest dość nietypowe –  rock, ska, reggae, muzyka etniczna. To Wasza recepta na sukces? Pokazujecie w polskiej muzyce coś zupełnie innego…

KCz: My jesteśmy po prostu sobą, nikogo nie udajemy, w żadną rolę się nie wczuwamy. Jesteśmy autentyczni i prawdziwi. I to jest chyba nasza recepta na sukces (śmiech).

KG: Mimo że jesteście popularni i medialni, możecie pochwalić się niezależnością artystyczną…

KCz: Nikt nas nigdy do niczego nie zmuszał w mediach, a jeżeli ktoś taki się pojawił i próbował naruszyć naszą niezależność to szybko odwracaliśmy się w innym kierunku. Może i niejednokrotnie traciliśmy przy tym, bo za utratę niezależności można było czerpać inne korzyści, większą popularność etc., ale my wolimy pozostać sobą i zapracować na wszystko autentycznym wizerunkiem i muzyką.

KG: Do roku 2005 graliście głównie w  języku ukraińskim. Czy teraz – gdy już wypłynęliście w Polsce na szerokie wody – na Ukrainie jest o was głośno i czy tam koncertujecie?

KCz: Ciężko nam powiedzieć jak odbierają nas na Ukrainie. Docierają do nas sygnały, że pojawiamy się w tamtejszych rozgłośniach radiowych, na różnych listach przebojów, raczej tych niszowych. Jest to bardzo miłe, tym bardziej że nie działamy promocyjnie na tamtejszym rynku. Jednak dobrym wyznacznikiem są tam nasze koncerty. Kiedy pojawiliśmy się na rynku we Lwowie, rynek został cały zapełniony publicznością po brzegi, a kiedy w klubie w Kijowie, zabrakło biletów, ludzie stali przed wejściem i nie mogli zobaczyć koncertu.

KG: Ostatnią płytę wydaliście w roku 2015. Pracujecie nad kolejną?

KCz: Tym razem chyba czas na płytę kolędową. Oczywiście przygotujemy ją na następne święta, jednak trochę czasu trzeba na to poświęcić i skupić się na tym. Piąta autorska płyta jest już w planach, ale bez konkretnego terminu wydania.

KG: A w życiu prywatnym –  o ile macie na takowe czas –  czym się zajmujecie? Czy muzyka przesłoniła wam cały świat?

KCz: Staramy się ten czas wolny dzielić pomiędzy muzykę a rodzinę i przyjaciół. Na co dzień ćwiczymy, spotykamy się i gramy razem, a później zajmujemy domem, płacimy rachunki i robimy zakupy (śmiech).

KG: Dziękuję za rozmowę.

  • kg
  • zdj. Krystyna Janusz
Najnowsze artykuły