Częstochowa w życiu Krzysztofa Komedy

22.04.2024

Częstochowa w życiu Krzysztofa Komedy

Urodził się w Poznaniu osiem lat przed wojną. Już od najmłodszych lat pobierał lekcje gry na fortepianie i wiedział, że kiedyś zostanie znanym wirtuozem. W wieku zaledwie siedmiu lat przyjęto go do poznańskiego Państwowego Konserwatorium Muzycznego. Został wtedy najmłodszym studentem uczelni. Dziecięce marzenia przerwały jednak wydarzenia z września 1939 roku. Ośmioletni wówczas Krzysztof Trzciński z rodziną zostali wysiedleni z Wielkopolski. Życie skierowało ich do Częstochowy, gdzie przez kolejne lata mieszkali na pierwszym piętrze kamienicy przy alei NMP 31.

To właśnie stąd pochodziła jego matka – Zenobia Nałęcz-Gembicka. Zresztą i ojciec – Mieczysław Trzciński – tutaj ukończył gimnazjum i kursy handlowe. – Zenobię poznaje przez brata swojego przyjaciela z Częstochowy, który zabiega właśnie o uczucie jej siostry Haliny. Mieczysław Trzciński zakochuje się w Zenie. A Zena w nim. I jest to podobno prawdziwa miłość. Biorą ślub w czerwcu 1930 roku i wyjeżdżają do Poznania – pisze Magdalena Grzebałkowska, biografka Krzysztofa Komedy.

 

Kamienica przy alei NMP 31

Po przyjeździe do Częstochowy w 1939 roku Trzcińscy mieszkali przez chwilę u babci Komedy – Władysławy – przy ul. Katedralnej 2 (obecnie ul. Ogrodowa 15). Szybko jednak znajdują dwupokojowe mieszkanie na pierwszym piętrze kamienicy przy alei Najświętszej Maryi Panny 31. Właściciel budynku, żydowski doktor Edward Kohn, zmarł w 1927 roku. Zarządzaniem kamienicą zajął się więc jego syn Wacław Konar, który prowadził tam laboratorium analityczne. Był bowiem internistą. Na parterze eleganckiego budynku znajdował się sklep Wedla. Podwórze zaś, wyznaczone przez długie oficyny, miało kształt prostokąta. Stamtąd, przez półokrągłą bramę, przechodziło się do ogrodu. To tam w policjantów i złodziei bawił się z siostrami młody Krzysztof.

– U Trzcińskich nieustannie ktoś nocuje. Znajomi i obcy. Wysiedleńcy i dobrowolni uciekinierzy. Rolę pokoju gościnnego grają kuchnia i spiżarnia. Po powstaniu warszawskim łóżka w spiżarni zajmą dwaj mężczyźni, być może nauczyciele, znają języki obce. Jeden z nich będzie uczył Krzysztofa niemieckiego, drugi Irenę (siostra Krzysztofa – przyp. aut.) i Krystynę (siostra cioteczna Krzysztofa – przyp. aut.) francuskiego – pisze Magdalena Grzebałkowska.

Krzysztof Trzciński na wakacjach w Olsztynie k. Częstochowy
fot. Ośrodek Dokumentacji Dziejów Częstochowy Muzeum Częstochowskiego

„Komęda”

Pseudonim artystyczny Krzysztofa Trzcińskiego przylgnął do niego na tyle, że z czasem zaczął pełnić funkcję nazwiska. – Podczas jednej z zabaw z kolegami w wojsko Krzysztof napisał kredą na drzwiach szopy „komęda”, ktoś zauważył, że zapis jest błędny i od tej chwili przylgnęło do niego to przezwisko – pisze Juliusz Sętowski w Encyklopedii Częstochowy. Nieco inne wersje przytacza Magdalena Grzebałkowska. Pierwsza: „Podczas zabawy w policjantów i złodziei Krzysztof Trzciński urządza kwaterę dowództwa w kącie podwórka. Na drzwiach komórki pisze kredą słowo „KOMĘDA” zamiast komenda. I druga: „Podczas zabawy w wojsko, w mieszkaniu rodziców, Krzysztof Trzciński zostaje dowódcą. W korytarzu urządza kwaterę. Na drzwiach spiżarni pisze kredą słowo „KOMEDA” zamiast komenda. Pewne jest jedno – to właśnie w Częstochowie narodził się ten przydomek.

Hłaskowe przeznaczenie

Po raz pierwszy spotkali się pod koniec lat 60. w Los Angeles. Okazuje się jednak, że gdy trzynastoletni Krzysztof Komeda uczył się gry na fortepianie w częstochowskiej kamienicy, młodszy o trzy lata Marek Hłasko zamieszkiwał w matką przy Sobieskiego 84. – Rosjanie weszli; rozbito cysternę ze spirytusem i potem ludzie leżeli w błocie, pijąc spirytus zmieszany z rozdeptanym śniegiem. (…) Brali nasze zegarki i nasze obrączki; brali nasze kobiety, ale nie chcieli naszej gościny i naszego dachu nad głową – pisze Hłasko w „Pięknych dwudziestoletnich”.

Ich drogi skrzyżowały się w Los Angeles. Komeda wyjechał tam w grudniu 1967 roku. Pracował nad muzyką do filmów „Rosemary’s Baby” Polańskiego i „Riot” Buzza Kulika. Wtedy w Stanach Zjednoczonych polska bohema miała się dobrze. Był tam Hłasko, Komeda i Polański, ale byli też: Marek Niziński, Ewa Krzyżanowska, Jerzy Abratowski, Otto Lauterbach z żoną, był też pisarz Henryk Grynberg. – Myślę, że Hłasko miał ambiwalentny stosunek do Krzysztofa. Kochał go i jednocześnie mu zazdrościł – wspomina Grynberg.

Jedno ze spotkań Krzysztofa Komedy i Marka Hłasko miało miejsce 12 października 1968 roku. Wersji tego, w jaki sposób spotkanie to zakończyło się, jest kilka. Przez lata utrzymywała się ta opowiedziana przez żonę Krzysztofa – Zofię. Zgodnie z nią Hłasko z Komedą, już po zakończonej imprezie, mieli się udać na spacer. Pijani posprzeczali się i dla podkreślenia słów, Marek pchnął stojącego na brzegu skarpy Komedę, który runął w dół.

Jest jeszcze wersja Andrzeja Krakowskiego – producenta filmowego, scenarzysty i reżysera. Zgodnie z nią, do wypadku doszło w czasie, gdy w mieszkaniu Komedy było jeszcze tłoczno. – Nagle Hłasko zaczął marudzić, że on pisze scenariusze, a Romek (Roman Polański – przyp. aut.) je odrzuca. Abrat ( Jerzy Abratowski – przyp. aut.) mu powiedział: „Bo piszesz po polsku”. Marek krzyknął: „Przecież Romek czyta po polsku”. Abrat na to: „Tak, ale studio nie czyta” – relacjonował Krakowski w książce Magdaleny Grzebałkowskiej. Poirytowany Hłasko posprzeczał się też z Wojciechem Frykowskim, który go nazwał „pasożytem”. Wtedy zwrócił się Marek do Krzysztofa Komedy, który stał na brzegu skarpy. „Powiedz, że nie jestem pasożytem!” wołał Hłasko i w niby przyjacielskim geście miał zarzucić mu ramiona na szyję. I wtedy Komeda, robiąc unik, runął w dół.

Obie wersje kończą się jednak tak samo – Krzysztof Komeda coraz częściej miewa silne migreny, od czasu do czasu traci przytomność. W tym czasie w głowie jego tworzył się krwiak, a wokół niego torbiel. Do szpitala Midway Hospital trafił w grudniu – z gabinetu lekarza wprost na salę operacyjną. Przez kolejne tygodnie leżał w śpiączce, ale i przyjaciele jego i lekarz prowadzący wierzyli, że jeszcze wszystko wróci do normy. Do Los Angeles przyleciała też Zofia, pomieszkując u znajomych męża, zaczęła pić. Na początku kwietnia 1969 roku, będąc na skraju, postanawia zabrać Krzysztofa do Polski. Wciąż nieprzytomny Komeda trafia do warszawskiej kliniki neurochirurgii na Oczki. Będzie tam przebywał do końca – do słonecznej środy 23 kwietnia 1969 roku.

Krzysztof Komeda i Marek Hłasko
fot. Wikimedia Commons

 

zdjęcie główne – Muzeum Jazzu

  • mz
Najnowsze artykuły