Naoczny świadek wydarzeń na Ukrainie w Częstochowie: to był krwawy czwartek

28.02.2022

Naoczny świadek wydarzeń na Ukrainie w Częstochowie: to był krwawy czwartek

– Już drugiego dnia wojny wiedzieliśmy, że Putin się nie zatrzyma i, że nie będzie atakował tylko wojska. W piątek na terenie naszej diecezji zginęło troje dzieci. Zostały brutalnie rozstrzelane przez wojsko rosyjskie – opowiada ksiądz Piotr Rosochacki z Caritas Spec Odessa. Duchowny, aby dostać się do Polski, musiał przejechać przez Mołdawię, Rumunię, Węgry i Słowację. Na krótkim spotkaniu opowiedział, jak wyglądał początek wojny za wschodnią granicą.

Ksiądz Piotr Rosochacki od 15 lat pracuje na Ukrainie. W latach 2008-2015 przebywał na Krymie. Był więc tam w czasie aneksji. – Od 2014 do 2015 roku pracowałem pod rządami rosyjskimi. Rosja nie zezwoliła mi jednak na dalszy pobyt, choć chciałem tam zostać. Gdy skończyły mi się dokumenty, poproszono, abym wyjechał. Dostałem jasny przekaz, że jeśli tego nie zrobię, zostanę aresztowany zgodnie z prawem Federacji Rosyjskiej. Biskup tamtejszej diecezji poprosił, abym zaczął pracę w Caritas Spes Odessa. To rzymskokatolicki Caritas, który działa na Ukrainie. Prowadziliśmy tam normalną działalność charytatywną – opowiada.

Jak przyznaje, ostatnie miesiące na Ukrainie, to miesiące oczekiwania… Oczekiwania, kiedy się zacznie. – Wszyscy mieliśmy świadomość tego, że wojna jest nieunikniona. W nocy budził nas nawet najmniejszy szum. Staraliśmy się jednak normalnie funkcjonować. W czwartek, 24 lutego, o piątej rano usłyszałem huk. Obudziłem się i byłem przeświadczony, że zaczęła się wojna. Zadzwoniłem do znajomych, którzy pracowali w porcie w Odessie. Mówiono bowiem, że Odessa zostanie zaatakowana właśnie od morza. Początkowo twierdzili, że wszystko jest normalnie, aż nagle usłyszeli strzały. Od tego momentu praktycznie nie śpię. Raz udało mi się zdrzemnąć na godzinę, bo mój organizm po prostu nie wytrzymał. Gdy się obudziłem, pierwsze co zrobiłem, to sięgnąłem po telefon. Miałem nadzieję, że to jest sen… – przyznaje.

Niestety zderzenie z rzeczywistością okazało się bardzo brutalne. – Tłusty czwartek, który mieliśmy świętować razem z dziećmi, dla nas stał się krwawym czwartkiem. Polała się krew. Pierwszego dnia Rosja bombardowała tylko obiekty wojskowe, atakowała je po całej Ukrainie, co dla nas było ogromnym zaskoczeniem. Pojawiło się więc pytanie, gdzie uciekać. Nie byliśmy na to kompletnie przygotowani. Najważniejsze było, aby ochronić matki z dziećmi i osoby starsze. Zacząłem organizować pierwszą ewakuację. Mieszkańcy się jednak wycofali. Ogłoszono mobilizację, która wiązała się z tym, że kraju nie mogą opuszczać mężczyźni od 18 do 60 lat – mówi.

Każdy dzień to ogromny stres. Zarząd główny Caritas Spes Odessa postanowił wysłać księdza Piotra Rosochackiego do Polski. Duchowny na Ukrainę zamierza jednak wkrótce powrócić. – Na razie mam być w Polsce takim głosem, który pomoże nie tylko obywatelom Ukrainy, którzy zostaną w kraju, ale także tym, którzy dotrą do Polski.  Już drugiego dnia wiedzieliśmy, że Putin się nie zatrzyma i, że nie będzie atakował tylko wojska. W piątek na terenie naszej diecezji zginęło troje dzieci. Zostały brutalnie rozstrzelane przez wojsko rosyjskie. Kolejnego dnia giną kolejne dzieci. W imię czego? – dodaje.

Podróż z Odessy do Częstochowy okazała się nie lada wyzwaniem. – Jechałem przez Mołdawię, Rumunię, Węgry, Słowację i dopiero dotarłem do Polski. Obecnie wspólnie z pracownikami, którzy zostali na miejscu, organizujemy miejsce schronów. Sytuacja w Odessie w porównaniu do Kijowa, jest o tyle łatwiejsza, że jak na razie nie ma tam bezpośredniego ostrzału w mieście. Cały czas włączają się jednak systemy alarmowe mówiące o tym, że możliwy jest atak z morza, że możliwy jest atak z powietrza. Ludzie zbiegają do piwnic, schronów itd. To życie w ciągłym strachu – przyznaje ksiądz Piotr Rosochacki.

Jak zaznacza, Polska kolejny raz stanęła na wysokości zadania. – My tę pomoc od narodu polskiego czujemy bardzo wyraźnie. Będąc w kraju naprawdę ciężko sobie wyobrazić, jak obecnie wygląda życie za wschodnią granicą. Z Polski do Odessy jest około 1200 kilometrów. Mamy jednak świadomość, że żaden przewoźnik nie dowiezie nam żywności z granicy. Kupujemy to, co jest obecnie w sklepach. Na razie żywności jeszcze nie brakuje… Ale na razie. Ceny są oczywiście bardzo wysokie. Tuż przed wojną kurs wynosił około 27 hrywien za jednego dolara, obecnie to 40-45 hrywien za dolara! Dużym problemem są też paliwa. Wiele stacji jest zamkniętych. Obowiązują też limity tankowania. Ludzie, którzy chcą wydostać się z Ukrainy, porzucają samochody. Idą pieszo, bo chcą ratować swoje życie. Inni zostają w obronie ojczyzny. Armia to armia, ale zwykli obywatele też stają do walki. Jeśli ktoś kiedykolwiek wierzył, że Rosja chce dać pokój, teraz nie ma już co do tego najmniejszych złudzeń. Dlatego też apeluję do wszystkich o pomoc. Wspieracie obywateli Ukrainy tym, czym możecie. Zarówno tych, którzy przybywają do Polski, jak i tych, którzy tam zostają – podsumowuje duchowny.

  • kg
Najnowsze artykuły