Radiowcy bez cenzury

16.03.2019

Radiowcy bez cenzury

Tomasz Olbratowski, Przemysław Skowron, Robert Karpowicz i Jacek Tomkowicz – mikrofoniarze, zawodowcy, radiowcy. Znają ich miliony, bo codziennie budzą i są z nami w pracy. Od niedawna wychodzą na scenę i mówią to, czego na antenie nie wypada. W rozmowie z nami opowiadają między innymi o antenowych wpadkach, granicach w żartach i… Częstochowie. Wszystkich, którzy chcą posłuchać ich żartów na żywo, zapraszamy 13 kwietnia do Klubu Politechnik – Stand up. Radiowcy bez cenzury.

Robert Karpowicz: Wszelkie docinki i żarty z drugiego są punktem obowiązkowym naszych występów.

Katarzyna Gwara: Tomasz Olbratowski, Przemysław Skowron, Robert Karpowicz i Jacek Tomkowicz – od lat razem w radiu, od niedawna razem na scenie. Spędzacie ze sobą sporo czasu – o konflikty pewnie więc nie trudno. Jaki jest wasz przepis na udane relacje?

Robert Karpowicz: I to jest najciekawsze, że po tych wszystkich latach jeszcze się nie pokłóciliśmy. Albo może nie zdążyliśmy się jeszcze pokłócić. Wiele nas łączy, ale też wiele nas dzieli. Razem z Jackiem jesteśmy jednak z innego pokolenia niż Tomasz Olbratowski (Olo nas kocha, więc prztyczki w nos związane z jego wiekiem z pewnością zniesie). To nam pomaga w rozmowach, w dochodzeniu do konsensusu. Po prostu w przyjaźni.

KG: Prowadząc program na żywo nie da się uniknąć wpadek. Jaka zapadła Ci

najbardziej w pamięć?

RK: Ha! Jest ich cała masa.. ta najbardziej pamiętna, to kiedy przekląłem, bo zapomniałem wyłączyć mikrofonu. To było lata temu w lokalnej radiostacji. Słuchacze na szczęście to zaakceptowali i z uśmiechem dzwonili, ze jest OK, że spoko, każdemu się zdarza.

KG: Skąd pomysł na stand up w wykonaniu radiowców? Chcieliście wreszcie wyjść z zamknięcia i udowodnić wszystkim, że wcale nie macie niewyjściowych twarzy?

RK: To nawet nie jest tak, że koniecznie chcieliśmy się wyrwać z zamkniętego studia. Po prostu chcieliśmy się sprawdzić w takiej roli. Zbyt wiele fajnych żartów pada, kiedy siedzimy w studiu i to są często żarty „nie antenowe”, czyli takie których w radiu trochę nie wypada opowiadać. Bo rodzice z dziećmi wracają z przedszkola, bo starsza pani w warzywniaku tak nie lubi. Szkoda, żeby się to zmarnowało (śmiech). Stąd pomysł na stand up.

KG: Stand up wbrew pozorom nie jest spontaniczną reakcją nad otaczającą rzeczywistość. Nad swoimi występami musicie przecież pracować. Żarty mimo wszystko muszą być przemyślane.

RK: W naszym przypadku każdy występ jest inny. Oczywiście opiera się na przygotowanych tekstach, monologach. Ale każde miasto, to inni ludzie, inne reakcje i cała masa nowych spontanicznych odpowiedzi. Warto to zobaczyć na żywo.

KG: Masz jakieś granice w żartach? Czy podczas przygotowania do występu powiedziałeś kiedyś: o nie chłopaki, przesadzamy, z tego nie należy się śmiać?

RK: Tak. Nie śmieszą mnie żarty rasistowskie, ani szowinistyczne. I żaden z nas takiej granicy nie przekracza, bo za nią już nie jest śmiesznie, tylko żałośnie. Dorosłe żarty nie muszą być wulgarne.

KG: Wasze występy są czymś innym na polskiej scenie stand upu. W dłużej mierze to zasługa spontanicznej reakcji „loży szyderców”.

RK: Zdecydowanie. Za to kochamy nasze wspólne występy. Świetni czujemy się w swoim towarzystwie. Znamy się ,jak łyse konie i mamy duży dystans do siebie. Wszelkie docinki i żarty z drugiego są punktem obowiązkowym naszych występów. A „ofiara” zawsze przyjmuje to na klatę i nigdy się nie obraża. Chyba… (śmiech)

KG:I tak na zakończenie… Ulubiony „suchar” to:

RK: Agata!!?

Co?

Meble!

Tomasz Olbratowski: Częstochowo, przybywam!

Paula Nogaj: Jesteś nie tylko radiowcem, ale także felietonistą. Częstochowianie będą mogli natomiast zobaczyć i posłuchać cię w roli stand-upowca. Co łączy te wszystkie rzeczy, a co różni?

Tomasz Olbratowski: Pierwsza, oczywista rzecz, która łączy stand-up to to, że wygłasza się tekst dla publiczności. A różnic jest więcej. Przede wszystkim występ stand-upowy odbywa się przed żywą publicznością. Oczywiście, żywą jeśli się ja rozbawi. W przypadku stand-upu weryfikacja tego, co się mówi jest natychmiastowa. Jeśli mówisz coś w radiu reakcji od razu nie ma. I co najważniejsze: charakter stand-upu, jako formy wypowiedzi, pozwala na opowiedzenie o czymś ostrzej, dosadniej. Publiczność radiowa jest bardziej zróżnicowana wiekowo, poglądowo i trzeba być ostrożnym, żeby ludzi nie urazić. Przecież słuchają nas dzieci. Stand-up jest tylko dla dorosłych.

PN: Jakie tematy twoim zdaniem najbardziej bawią publiczność? O czym ludzie lubią słuchać?

TO: Nie ma złych tematów. To kwestia tego, co się na dany temat wymyśli. A ludzie, cóż – tak jak ja – w końcu jestem też ludziem – lubią słuchać o wszystkim.

PN: Są jakieś kwestie, których nigdy byś nie poruszył w swoich audycjach, felietonach czy podczas jakichkolwiek wystąpień?

TO: Nigdy nie żartowałbym z osób niepełnosprawnych, czy dokładnie z niepełnosprawności. Także z jakiejkolwiek religii. Mogę żartować z instytucji religijnych, z duchownych takiej czy innej religii, ale nie z religii. Choć jest taki rodzaj stand-upu popularny w Wielkiej Brytanie, czy Stanach Zjednoczonych, który jedzie sobie równo z religią. Mnie by było ciężko.

PN: Masz niezwykle cięty dowcip i świetny kontakt z ludźmi. Gdybyś nie zajmował się tym, czym się zajmujesz, w jakim innym zawodzie byś się widział?

TO: Dziękuję za komplement. Jaki mam dowcip to pozostawiam ocenia publiczności. Kontakt z ludźmi mam niezły, to dlatego, że lubię ludzi. Nie ludzkość jako taką, ale poszczególnych „człowieków”. Z całym zestawem indywidualnych zalet i wad. Gdybym nie był tym kim jestem, najchętniej widziałbym się w roli stróża dziennego na pół etatu. Miałby PN: Niedługo zobaczymy cię w Częstochowie. Znasz to miasto lub z czymś ci się kojarzy?

TO: Mnóstwo razy przejeżdżałem przez Częstochowę, w różnych okresach przebudowy i nieprzebudowy drogi przez miasto. Byłem kilka razy w klasztorze na Jasnej Górze, ale przyznam się, że w tak zwanej „samej” Częstochowie jeszcze nie byłem. Także miasto kojarzy mi się z droga i klasztorem. Dlatego bardzo cieszę się, że będę mógł odwiedzić „samo” miasto. Częstochowo! Przybywam.

 

Przemysław Skowron: Częstochowa jest ważna – pojawia się w piątej linijce Pana Tadeusza

Paula Nogaj: Niebawem przyjeżdżasz do Częstochowy wraz z kolegami radiowcami, aby wystąpić przed tutejszą publicznością. Czego spodziewasz się po naszym mieście?

Przemysław Skowron: Czego się spodziewam – ciepłego przyjęcia i pozytywnych reakcji na nasz stand up. Znam Częstochowę (o ile można ją znać, bywając tu raz ruski rok) i wiem, że to miasto otwartych oraz życzliwych światu ludzi – lata temu miałem przyjemność poznać częstochowian podczas Inwazji Mocy. Żałuję, że nieczęsto jest okazja, by do was wpadać, ale teraz się to zmieni. Poza tym, kurczę, Częstochowa jest ważna – pojawia się w piątej linijce Pana Tadeusza! A Kraków dopiero w 5481-ej. A mojego, rodzinnego Rzeszowa w ogóle tam nie ma i kiedyś Mickiewiczowi wygarnę (śmiech).

PN: Skoro radiowcy bez cenzury – czego mogą z kolei spodziewać się częstochowianie?

PS: 80 minut dobrej zabawy i śmiechu, ostrzejszej niż na radiowej antenie jazdy bez trzymanki. Gdy prowadzimy program, zawsze mamy z tyłu głowy, że przy odbiorniku jest matka robiąca dzieciom śniadanie, czy ojciec wiozący je do szkoły. Wiemy, że są przy radiu osoby wrażliwe – dlatego jesteśmy eleganccy i nienaganni – prawie zawsze (śmiech). Natomiast stand up to sytuacja, gdzie możemy sobie na znacznie więcej pozwolić. Bo tu przychodzą ludzie, którzy wiedzą z czym się to je. Wiedzą, że to ostrzejsze gadanie na tematy, na które nie zawsze jest miejsce na antenie. Sama nasza nazwa – RBC – z miejsca “rzuca na mapę”, informując, czego się spodziewać. Stand up jest też dla nas swego rodzaju wentylem bezpieczeństwa – z którego, z dziką rozkoszą korzystamy.

PN: Występując na scenie w roli stand-upowca masz publiczność bezpośrednio przed sobą. Czy taka forma bardziej ci się podoba?

PS: Radio jest “intymne” – jestem ja, głos, mikrofon, jest muzyka i wyobrażenie słuchaczy przy radioodbiorniku. O tym, że tych słuchaczy jest wiele milionów staram się nie myśleć (śmiech). Natomiast stand up to full contact – twarzą w twarz z odbiorcą. I o ile radio może być teatrem, zostawiającym sporo miejsca wyobraźni, tak w stand upie mamy przed oczami gołą prawdę. Jedno jest cudowne i drugie jest fantastyczne. Co bardzo sobie cenię w stand up-ie, to feedback. Rzucam żart, czy mówię, co myślę i od razu wiem, czy to się podoba, czy ludzie też tak czują, czy nie… W radiu – wszystko jest kwestią wyczucia.

Żyjemy radiem i radio nas definiuje – ale kochamy scenę, dla kontaktu z ludźmi. My na niej poznajemy osobiście naszych słuchaczy. Po występie zawsze rozmawiamy z ludźmi, którzy na co dzień nas słuchają – to jest niesamowite. I stand up pomaga nam być lepszymi radiowcami i radio pomaga nam w staniu na scenie.

PN: Można śmiać się ze wszystkiego, czy są takie tematy, które uważasz za nieodpowiednie lub po prostu nudne?

PS: Nie śmiejemy się z nazwisk i z religii. To znaczy z “przyległości”, czyli księży, rabinów, immamów, lamów tak, natomiast z wiary nie. Jest jeden temat, z którym mam problem – nadmierne i idiotyczne wydatki polityków. Powiedzieliśmy już o tym wszystko, przez 20 lat mojej pracy w radiu obśmiałem temat w każdy możliwy sposób… i jak czytam kolejny artykuł, że dajmy na to Resort X, pod ministrem Y za miliony monet kupił złote klapy do srebrnych sedesów – to mój talent komika, radiowca, artysty, standdupera milknie i mam ochotę pójść tam i wydłubać im płuca małą łyżeczką.
PN: Na scenie z pewnością jest dużo śmiechu, a jak to wygląda poza nią?

PS: My się lubimy. Pracowaliśmy razem na antenie, wiele razy prowadząc wspólnie programy – i szło dobrze. A w radiu jest tak, że jak między ludźmi pozytywnie nie iskrzy – to zaraz to słychać, ludzie wyłapują zgrzyt. Tak więc to wzajemnie lubienie się – plus, w moim przypadku psychiczną konstrukcję pogodnego idioty – przekładamy na wzajemne relacje i na budowanie zespołu stand uperów. Oczywiście, że dużo żartujemy – często w trakcie rodzą się nowe, sceniczne teksty. Często wydurniamy się, odganiając tremę przed występem, czy po prostu niesie nas niesamowita energia, jaką dostaliśmy od ludzi w trakcie spektaklu. Czy ja użyłem słowa “spektakl”? Znak, że trzeba kończyć. Ludzie, kochajcie się! Oraz żony, dzieci i świat.

 

Jacek Tomkowicz: W stand-upie najbardziej bawią żarty jadące po bandzie

Katarzyna Gwara: Zamiana ról – zwykle to ty zadajesz pytania…

Jacek Tomkowicz: Dlatego trochę dziwnie się czuję, ale możemy się zamienić miejscami, może będzie trochę lepiej.

KG: Prowadząc program na żywo nie da się uniknąć wpadek. Jaka zapadła ci najbardziej w pamięć? JT: Kiedyś przed programem nagrywałem wywiad z Ewą Farną. Zaczynam program, przede mną za mikrofonem prowadząca Fakty Ewa Kwaśny, a ja patrząc jej w oczy z pewnością w głosie mówię: „Fakty o 14 przedstawi Ewa Farna”. Do dzisiaj się faktów w jej wykonaniu nie doczekałem.

KG: W radiu możesz żyć w przekonaniu, że wszyscy pękają ze śmiechu po twoim żarcie. Na scenie może nastąpić krępująca cisza. I co wtedy?

JT: Mówię wtedy: „w tym miejscu w Częstochowie się śmiali”.

KG: Czy zatem wejścia na antenę – mimo że dla zdecydowanie większego grona odbiorców – są łatwiejsze niż stand up?

JT: To trochę dwa różne światy. W stand-upie najfajniejsza jest właśnie ta natychmiastowa reakcja widzów. To niesie. W radiu nawet, jeśli powiesz najlepszy żart świata – dalej nie masz pewności czy ktoś się po drugiej stronie uśmiechnął.

KG: Które żarty bawią nas najbardziej? Te polityczne to chyba spore ryzyko – jak traficie na publiczność o odmiennych niż wasze poglądach politycznych, mogą w waszym kierunku polecieć pomidory, moherowe berety albo nawet… kamienie!

JT: Na szczęście widzowie wykorzystali już kamienie na dinozaury, więc jest trochę lżej. W stand-upie, co oczywiste, najbardziej bawią żarty jadące po bandzie. Kiedy po żarcie przez publiczność idzie pomruk, a widzowie zastanawiają się czy wypada się śmiać z TAKIEJ rzeczy. Polityki się nie boimy – tylko trzeba po równo wyśmiewać tych, którzy na to zasłużyli. W stand-upie nie ma taryfy ulgowej.

KG: Jakiś czas temu pojawiliście się w Southampton. Jak wiemy, królowa Elżbieta nie przyszła. Mimo to zagraniczny debiut możecie zaliczyć do udanych?

JT: Było cudownie! Piękne miejsce, cudowna publiczność, genialne reakcje. Kolejny taki dobry występ – w Częstochowie!

KG: I na zakończenie… Ulubiony „suchar” to:

JT:

– Bodzio!
– Co?
– Meble.

 

  • Katarzyna Gwara
  • Paula Nogaj
Najnowsze artykuły